Ale nie ma się czego bać,
Nawet, jeśli noc się zmienia,
Nigdy nie zmieni mnie i ciebie
Przez moje myśli przedziera się dźwięk budzika. Nie mam jednak siły wstawać. Czuję ciepło za sobą i uśmiecham się wiedząc że Louis przytula mnie mocno do siebie.Jest za moimi plecami. Wtulam się w niego. Tak dobrze. Za tą maską twardego prezesa, jest też chłopak z uczuciami.- Budzik.. - mruczę leniwie.
Nie mam ochoty iść do pracy, ale czy mam wybór? Kręcę się delikatnie i odwracam w stronę mężczyzny. Porusza się, lecz wciąż spokojnie śpi.
- Louis.. - wtulam się w niego.
Mężczyzna słyszy mój głos i odnajduje moje usta. Muska je delikatnie, a potem odsuwa się, otwierając oczy. Naprawdę musimy iść...Wygląda tak słodko.
- Trzeba wstawać.
Klepie mnie lekko w tyłek i siada. Ja również powoli się podnoszę. Jestem padnięta. Ledwo utrzymuję otwarte powieki. Z miny Louisa wyczytuję, że nie dostanę dzisiaj wolnego. Zapewne mam trochę pracy, która jest ważna. Kiwam jedynie głową i wstaję, a on za mną. Ubieramy to co mieliśmy, wczoraj i opuszczamy pokój seksu.
- Twoje auto wróciło dzisiaj z serwisu - uprzedza Louis. - Pojedziesz nim razem z Lukiem. Nie musisz się obawiać. Zostało sprawdzone.
- Mogę pojechać sama.. - wzruszam ramionami.
- Możesz, a musisz, to jest różnica - warczy. - Nie drażnij mnie, na temat bezpieczeństwa. Wiem, czy jest ci potrzebna ochrona, czy też nie. Jak na razie dalej zostaje wzmocniona. - całuje mój policzek. - Idź się ubrać, zjedz śniadanie.
- Jasne - kiwam głową i idę do swojego skrzydła domu.
Wchodzę do sypialni. Łóżko jest zaścielone, a łazienki dochodzi szum wody. Niall bierze prysznic. Ściągam z siebie ubrania i szukam świeżych. Dzisiaj stawiam na czarne rurki.
Do tego jasno różowa koszula i lakierowe balerinki. Nie mam siły na obcasy. Chcę, żeby ten dzień szybko się skończył. Muszę się wyspać. Dobrze, że to środa. Siadam przed lustrem i nakładam makijaż. Po pewnym czasie w odbiciu dostrzegam swojego męża.
- Hej, gdzie byłaś? - pyta, całując mnie w kark. Ubiera spodnie i koszulę.
- Kiedy? Wstałam przed tobą. - mówię udając z całych sił spokojną.
- Miałem wrażenie, że w nocy cię nie było.
- Spałeś. - posyłam mu uśmiech.
- W piątek bierzesz urlop. Polecimy na weekend do Paryża - mówi.
- Po co? - wcale nie cieszy mnie ta wiadomość.
- Jak to po co? Żebyś odpoczęła i żebyśmy trochę spędzili czasu razem - wzrusza ramionami.
Weekend sama z Niallem. Dwa tygodnie temu rzuciłabym mu się na szyję.
- To świetnie. - chowam wszystkie kosmetyki i wstaje. - Bardzo się cieszę, tylko... to nie ja mam powiedzieć o mojej nieobecności twojemu ojcu prawda?
- To chyba twój szef, nie mój, prawda? - unosi brew i patrzy na mnie.
- Ale to ty mówisz mi o wyjeździe dzień wcześniej.
- Dobrze, pogadam z nim - mówi zrezygnowany. - Chodź na śniadanie.
Bierze mnie za rękę i razem schodzimy do salonu. Siadamy do stołu. Ella podaje nam śniadanie. Niall uważnie na nią patrzy.
- Może zjesz z nami? - proponuję uprzejmie. - Nalegam - uśmiecham się do niej.
- Nie sądzę, aby towarzystwo sprzątaczki odpowiadało panu Tomlinsonowi - wyjaśnia.
- Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko. Prawda Niall?
- Oczywiście, że nie - poprawia się na krześle i uśmiecha do niej.
Potem wstaje odsuwając jej krzesło. Dziewczyna cicho dziękuję i zajmuje miejsce. Uważnie obserwuje tą dwójkę. Może to niesłuszne, ale...Mam wrażenie, że trochę ze sobą flirtują. Może tylko mi się zdaje i nie powinna się przejmować? To mogą być jedynie mylne domysły. Louis przychodzi piętnaście minut później gotowy do wyjścia. Wygląda nieziemsko. Jeansy, nie spodnie od garnitur i czarna koszula. Właśnie zakłada marynarkę. Posyła mi uśmiech i przepuszcza w drzwiach. Ja idę do auta, gdzie czeka Luke. Louis zmierza do swojego. Zagryzam wargę czując się nieco źle że jadę osobno. Ale wiem, że nie chcemy wzbudzać podejrzeń. Nigdy nie jeździliśmy. Niall mógłby się zastanawiać.
Dojeżdżamy do firmy w dobre dwadzieścia minut. Zaczynamy pracę od kawy. Są spotkanie. Aż trzy, a na dwóch z nich muszę być. Wszystko starannie zapisuję. Gdy wybija czternasta, Louis wzywa mnie do gabinetu. Biorę dokumenty które przy okazji mu zostawię. Wchodzę do środka. Mężczyzna zakłada właśnie biały t shirt z nadrukiem, a potem szarą bluzę przez głowę. Mi rzuca taką samą.
- Ubierz się. Wychodzimy - mruga do mnie.
- Dokąd? - stoję w szoku.
- Niespodzianka - odpowiada, ściągając zegarek.
Jeszcze raz lustruję go wzrokiem. Louis. Tomlinson. Ma. Na. Nogach. Vansy.
- Dobrze wyglądasz - mówię uśmiechając się lekko.
Podchodzi do mnie z uśmiechem i pochyla się, całując mnie krótko.
- Pośpieszmy się. Ochrona ma myśleć, że jesteśmy na spotkaniu. Chcę ci coś pokazać.
- moje buty są odpowiednie? - pytam zakładając bluzę.
- Da się w nich biec?
Wykrzywiam się lekko dając mu do zrozumienia że to nie jest zbyt możliwe.
- Dasz radę.
Kiwam głową i czekam na jego dalsze instrukcje.
Bierze mnie za rękę i wychodzimy. Zjeżdżamy windą do garażu. Ciągnie mnie przez parking.
Idzie bardzo szybko przez co ja muszę prawie biec. Opuszczamy teren firmy, zakładając kaptury. Bluzy są identyczne. Moja jest nieco za duża, ale jest wygodna i ładnie pachnie. Louis splata ze mną palce. Na nosie ma ciemne raybany. Mi również takie podarował. Nic nie dajemy po sobie poznać. Śmieję się. Chwilowa wolność. Nie musimy się chować. Idziemy przez Liverpool w bliżej nieokreślonym kierunku. Jest to centrum miasta. Co chwila mija nas setka ludzi. Wszyscy się gdzieś śpieszą, a my idziemy pod prąd. Lou wciąga mnie między ściany dwóch kamienic i przyciąga do siebie. Kładzie palec na ustach, a potem z uśmiechem całuje mnie. Wybucham głośnym śmiechem przyciągając mężczyznę jeszcze bliżej. Przypiera moje ciało do ściany. Ręce opiera po obu stronach mej głowy i napiera na usta. Zastanawiam się czy Niall powiedział mu już o wyjeździe. Na prawdę wolałabym zostać tu z nim. Chyba o niczym nie wie, bo ma świetny humor. Spotkają się wieczorem i wtedy będzie afera. Louis odsuwa się ode mnie i pokazuje palcem na metalowe schody. Wąskie, prowadzące na dach budynku. Każe mi iść przed sobą. Zdziwiona robię, co on chce. Staję w szklanym pomieszczeniu. Dach jest zabudowany. W szklanym pomieszczeniu jest jak u babci w ogródku. Kwiaty, drzewka w doniczkach. Są też stare, pomalowane na niebiesko stoły, z których odchodzi farba i takie same krzesła.
- Usiądź. To herbaciarnia. Przyniosę nam dwie herbaty - mówi Louis.
Kiwam głową i zajmuje miejsce kiedy brunet znika. Gdybym tylko miała pewność że.. jestem dla niego tylko ja. Gdyby... Wiem że byłabym w stanie powiedzieć Niallowi. Gdy blondyn powiedział mi wczoraj o Paryżu, nie poczułam dosłownie nic, a wręcz rozczarowanie. Dlaczego? Bo musiałabym zostawić Louisa. Tego się boje. Dwóch dni rozłąki. Ta sytuacja jest dla mnie trudna i wiem, że sama się w to wpakował. Louis powraca z tacą. Na niej ustawione są dwie filiżanki i drewniana szkatułka. Siada na przeciwko mnie kładąc tace między nami.
- Otwórz - mówi.
Tak właśnie robię. W szkatułce są jakieś kartki, serwetki. Na jednej jest zapisane :
"Goniąc to wieczorem, Wątpliwości krążą jej w głowie,
On czeka, ukrywając się za papierosem.
Serce bije głośno, a ona nie chce, żeby przestało". Na zupełnie innej:
" I dzisiejszej nocy odejdę, odejdę
Ogień pod moimi stopami płonie jasno
Sposób w jaki tak mocno trzymałem się
Niczego".
Na trzeciej czytam:
" Marzę, byśmy mogli być teraz sami
Jeżeli moglibyśmy znaleźć miejsce do ukrycia się
Sprawić, by ostatni raz, był jak pierwszy raz
Wcisnąć guzik i przewinąć".
Marszczę brwi i czytam wszystko kilka razy. Tych kartek jest kilkanaście. Wszystkie to piosenki. Czyje? Nie znam tych słów. Nie słyszałam. A może nie pamiętam? Podoba mi się ten prezent. Na prawdę. Wywołuje uśmiech na mojej twarzy
- Pisałem je parę lat temu, siedząc tutaj. Przychodziłem i pisałem - wyjaśnia, przeczesując palcami włosy. Teraz wiem, że jest to jego nawyk. Oraz oblizywanie dolnej wargi. Zwracam uwagi na szczegóły. Zupełnie jak on...
- Są śliczne..
Uśmiecha się i dotyka mojego policzka. Po chwili zakłada okulary na moje włosy.
Moja mina tężeje, a ja zbieram się w sobie i mówię cicho.
- Niall zabiera mnie jutro do Paryża..
Marszczy brwi i przygląda mi się.
- O ile wiem to jutro pracujesz.
- Nie będę mogła przyjść. - nie mam odwagi na niego spojrzeć.
- Mogę nie dać ci urlopu. Powiedzieć Niallowi, że mnie prosiłaś ale w firmie jest problem. Mogę wszystko - pochyla się. - Ale czego ty chcesz?
- Myślę że trochę mało prawdopodobne to jest. Jesteś nie tylko moim szefem, ale i jego ojcem. Dzień urlopu nie powinien być dla ciebie problemem. Bez względu na to czego chcę.
- Proszę Cię - prycha. - On myśli, że Cię nienawidzę. Że zrobię na złość.
- Wiem. - mówię krótko.
- Chcesz jechać do Paryża? Jedź. Przecież to twój mąż - wyjaśnia i bierze łyk herbaty.
- Wolałabym jechać z tobą.. - odzywam się, sama nie wiem po jak długim czasie.
Uśmiecha się na moje słowa. On też zdjął okulary, wiec widzę w jego oczach radość.
Odwracam jednak wzrok i patrzę na kwiaty w doniczkach. To miejsce jest tak wyciszające. Jest tu spokój. Wszyscy cicho rozmawiają. Nie kłócą się. Jest dobra atmosfera. Herbata jest pyszna. Nigdy wcześniej takiej nie piłam.
- Chciałbym, abyś poleciała ze mną. Pokazalbym ci Francję. Tam jest pięknie - dotyka mojej ręki. - Spójrz na mnie.
Przeczę ruchem głowy i opieram ja na ręce.
- Spójrz na mnie - powtarza. - Chciałbym Ci dać cały świat. Te pieniądze są nic nie warte. Potrzebuję ciebie, nie ich. - wyznaje.
- Miłe co mówisz..
- To są moje uczucia, a nie słowa abyś poczuła się lepiej.
- Nie możesz być tak bardzo honorowy. Człowiek jest egoistyczny. Więc skoro ci na mnie zależy czemu pozwalasz mi z nim być. I proszę nie mów tu o dawaniu wolności czy szczęścia niby moim szczęściem.. - zaczynam.
Chcę się dowiedzieć, dlaczego. Co go kieruje tym? Juz dawno mógłby wszystko powiedzieć mojemu mężowi. Zakończyć trójkąt.
- Bo wiem jak to jest kiedy kobieta cię zostawia - odpowiada, uważnie na mnie patrząc.
- Wolałbyś żeby cały czas cie okłamywała? - pytam.
- Nie. Ale to ty nigdy nie powiedziałaś, którego znasz chcesz wybrać. Chciałbym, abyś była jedynie moja i w końcu wezmę sprawy w swoje ręce. - całuje moje dłonie.
- Co masz na myśli? - dziwi mnie tymi słowami.
Wzrusza ramionami, patrząc na mnie. W ogóle nie przypomina prezesa. Raczej nastolatka który podjął decyzję.
- Louis nie możesz... nie chcę zostać sama - zaczynam panikować, a w moich oczach pojawiają się łzy.
- Kochanie nie zostaniesz sama. Czemu tak pomyślałaś? - Pyta zmartwiony.
- Nie chcę.. - mocniej wciskam siebie w krzesło.
- Nie zostawię cię. Laillen zaczynasz mnie martwić.
- Przepraszam - przecieram oczy.
Wstaje i podchodzi do mnie. Jednym ruchem mnie podciąga. Ląduje w jego ramionach. Łapie w palce jego bluzę i mocno się wtulam. Błagam, niech on mnie nie zostawia.Nie może. Teraz gdy go mam, on nie może.
~*~
Leżę w łóżku czekając na swojego męża. Gdy wychodzi z łazienki klękam między pościelą i posyłam mu szeroki uśmiech.- Hej kochanie - również się do mnie uśmiecha.
- Długo mi kazałeś czekać..
- Przepraszam. Nie miałaś chyba męczącego dnia, skoro masz siłę - siada obok.
- Pomyślałam że moglibyśmy.. - zaczynam całować jego ramiona -..przełożyć nasz wyjazd.
- Na kiedy? - wplata palce w moje włosy.
- No nie wiem.. nie spieszy mi się tam. - składam krótkie pocałunki na jego wargach.
Oddaje je, podciągając moją koszulkę nocną. Czy on ma malinkę na szyi?
- Więc? - przytrzymuję jego dłonie.
Wyrzucam z głowy tą myśl. Nie mam prawa go podejrzewać.
- Dobrze - zgadza się.
- Świetnie. - całuje jego policzek. - Dziękuję.
Uśmiecha się i pcha mnie na łóżko. Spragniony. Leżę pod nim obserwując go z dołu.
- Jest późno - mówię szybko.
- Bez przesady - składa pocałunki na mojej szyi.
Odchylam lekko głowę pozwalając mu na to.
- Muszę wcześnie wstać Niall.
- Nie dał ci wolnego i dlatego nie chcesz jechać? - pyta i odsuwa się.
- Nie, ale skoro nie jedziemy.. - marszczę brwi i całuję go zachłannie żeby odwrócić jego uwagę.
Nie chcę wracać do tego tematu. Zostaję i całe szczęście. Tej nocy mój mąż nie odpuszcza i kochamy się prawie do rana.
Gdy się budzę, jestem w jego ramionach. Naga, przytulona plecami do jego torsu. Oczywiście śpi jak zabity kiedy ja muszę już się zbierać. Jestem na prawdę wyczerpana. Ubieram szlafrok i ledwo przytomna schodzę do kuchni. Druga męcząca noc. Ale co mogłam zrobić? Nie mogę mu ciągle odmawiać. Jestem jego żoną. Wszystko takie skomplikowane.
Ziewam i zalewam sobie wrzątkiem kawę. Bez tego za chwilę zasnę. Ella kręci się i robi śniadanie bez słowa. Kiedyś to chociaż rozmawiałyśmy. Ale teraz jestem tak zmęczona, żebym nie rozumiała co mówi. Siadam przy stole i biorę jedną z przygotowanych kanapek. Ciszę przerywa Louis. O cholera. Wkurzony Louis.
- Dobrze - zgadza się.
- Świetnie. - całuje jego policzek. - Dziękuję.
Uśmiecha się i pcha mnie na łóżko. Spragniony. Leżę pod nim obserwując go z dołu.
- Jest późno - mówię szybko.
- Bez przesady - składa pocałunki na mojej szyi.
Odchylam lekko głowę pozwalając mu na to.
- Muszę wcześnie wstać Niall.
- Nie dał ci wolnego i dlatego nie chcesz jechać? - pyta i odsuwa się.
- Nie, ale skoro nie jedziemy.. - marszczę brwi i całuję go zachłannie żeby odwrócić jego uwagę.
Nie chcę wracać do tego tematu. Zostaję i całe szczęście. Tej nocy mój mąż nie odpuszcza i kochamy się prawie do rana.
Gdy się budzę, jestem w jego ramionach. Naga, przytulona plecami do jego torsu. Oczywiście śpi jak zabity kiedy ja muszę już się zbierać. Jestem na prawdę wyczerpana. Ubieram szlafrok i ledwo przytomna schodzę do kuchni. Druga męcząca noc. Ale co mogłam zrobić? Nie mogę mu ciągle odmawiać. Jestem jego żoną. Wszystko takie skomplikowane.
Ziewam i zalewam sobie wrzątkiem kawę. Bez tego za chwilę zasnę. Ella kręci się i robi śniadanie bez słowa. Kiedyś to chociaż rozmawiałyśmy. Ale teraz jestem tak zmęczona, żebym nie rozumiała co mówi. Siadam przy stole i biorę jedną z przygotowanych kanapek. Ciszę przerywa Louis. O cholera. Wkurzony Louis.
- Wyjdź - rzuca ostro do dziewczyny, którą nawet ostatnio zaczął traktować uprzejmie.
To nieco mnie dziwi. Ell nie chcąc się mu narazić momentalnie znika. Zastanawiam o co może chodzić. Coś zrobiłam? Czy ktoś z rana go zdenerwował? Nie wygląda to ciekawie. Nie lubię jak ma taki humor.
To nieco mnie dziwi. Ell nie chcąc się mu narazić momentalnie znika. Zastanawiam o co może chodzić. Coś zrobiłam? Czy ktoś z rana go zdenerwował? Nie wygląda to ciekawie. Nie lubię jak ma taki humor.
- Zostajesz dzisiaj w domu - do mnie zwraca się łagodnie, ale wcale nie wydaje się spokojniejszy.
- Dlaczego? Coś się stało? - nic z tego nie rozumiem.
- Tak, stało. Zostajesz. - powtarza pochylając się nad stołem. - Nie żartuję Laillen. Ktoś się włamał dzisiaj.
- Coś się komuś stało? - czuję jak mój żołądek nerwowo się skurczą.
O nie. Znowu. Wtedy tam ten ochroniarz. Louis mi powiedział, że ktoś go zaatakował. Ale to nie Zayn. - Nie - szepcze. - Ale mogło. Tobie.
- Chcę jechać z tobą. Proszę.. Kręci głową. Jak mam go przekonać? Jest zły i zmartwiony jednocześnie.
- Gdzie będę bezpieczniejsza niż przy tobie hm? - zakładam ręce na piersi patrząc mu twardo w oczy.
- Lail - jęczy i opiera czoło o moje. Dlaczego tak się upiera?
- Chcę z tobą.
- Tutaj jest ochrona. Nie mogę podzielić ich na trzy osoby. - zamyka oczy walcząc z chęcią wzięcia mnie ze sobą.
- Nic się nie stanie. - całuję kącik jego ust.
- Tobie włosy z głowy nie spadnie. Obiecuję. Idź się ubrać. W salonie jest policja. Do włamania doszło nad ranem - mówi już poważnie.
Uśmiecham się i zadowolona znikam na górze. Zadowolona z tego, że mnie nie zostawia i jadę z nim. Ale martwi mnie to, że ktoś mógł tu być. To mnie najbardziej trapi. Gdyby tak po prostu wszedł do naszego pokoju...Boże, kto nas może prześladować? Dlaczego? Starałam się nigdy nie mieć wrogów. Może to nie moja wina, ale nie chcę żyć w strachu. Niech to się skończy.
W biurze oboje na prawdę skupiamy się na pracy. Ja w ciągu pięciu godzin pije już trzecią kawę. Żadnemu nie dam się dotknąć przez cały weekend. Będę tylko spać.
Muszę odpocząć. Naprawdę. Niedługo będę wyglądać jak zombie. Chyba tego nie chcę. Jeszcze się wystraszą.
- Biegasz do nich z każdym problem kurwa! A to dziecko pewnie nie moje! Może prezesika? Otwieraj kurwa! - Mulat kopie w drzwi.- Dlaczego? Coś się stało? - nic z tego nie rozumiem.
- Tak, stało. Zostajesz. - powtarza pochylając się nad stołem. - Nie żartuję Laillen. Ktoś się włamał dzisiaj.
- Coś się komuś stało? - czuję jak mój żołądek nerwowo się skurczą.
O nie. Znowu. Wtedy tam ten ochroniarz. Louis mi powiedział, że ktoś go zaatakował. Ale to nie Zayn. - Nie - szepcze. - Ale mogło. Tobie.
- Chcę jechać z tobą. Proszę.. Kręci głową. Jak mam go przekonać? Jest zły i zmartwiony jednocześnie.
- Gdzie będę bezpieczniejsza niż przy tobie hm? - zakładam ręce na piersi patrząc mu twardo w oczy.
- Lail - jęczy i opiera czoło o moje. Dlaczego tak się upiera?
- Chcę z tobą.
- Tutaj jest ochrona. Nie mogę podzielić ich na trzy osoby. - zamyka oczy walcząc z chęcią wzięcia mnie ze sobą.
- Nic się nie stanie. - całuję kącik jego ust.
- Tobie włosy z głowy nie spadnie. Obiecuję. Idź się ubrać. W salonie jest policja. Do włamania doszło nad ranem - mówi już poważnie.
Uśmiecham się i zadowolona znikam na górze. Zadowolona z tego, że mnie nie zostawia i jadę z nim. Ale martwi mnie to, że ktoś mógł tu być. To mnie najbardziej trapi. Gdyby tak po prostu wszedł do naszego pokoju...Boże, kto nas może prześladować? Dlaczego? Starałam się nigdy nie mieć wrogów. Może to nie moja wina, ale nie chcę żyć w strachu. Niech to się skończy.
W biurze oboje na prawdę skupiamy się na pracy. Ja w ciągu pięciu godzin pije już trzecią kawę. Żadnemu nie dam się dotknąć przez cały weekend. Będę tylko spać.
Muszę odpocząć. Naprawdę. Niedługo będę wyglądać jak zombie. Chyba tego nie chcę. Jeszcze się wystraszą.
~Louis~
Wracam ze spotkania, myśląc o poranku. Sarah jest do tego zdolna? Powinienem się z nią spotkać. Czego ona chce? Jeśli to oczywiście ona. Mój telefon zaczyna dzwonić. Szukam go po kieszeniach, aż odbieram. Giovanna?
- Pomocy...- szepcze do słuchawki.
Marszczę brwi i gwałtownie się zatrzymuje.
- Gdzie jesteś?
- W domu..ja - słyszę jakiś huk. Jakby coś walnęło w drzwi. - Nie mam jak uciec - zaczyna panicznie piszczeć.
- Nie ruszaj się. Już jadę. - wybiegam z budynku dopadając szybko swoje auto. Jadąc łamie chyba wszystkie możliwe przepisy.
Przecież muszę jej pomóc. Martin ruszył za mną, bo odzywa się w głośnomówiącym zestawie. Nie mam czasu, aby mu to teraz tłumaczyć. Z piskiem parkuję pod ich blokiem i wbiegam na górę. Nie mam pojęcia co się tam dzieje,ale wchodzę bez zastanowienia.
Marszczę brwi i gwałtownie się zatrzymuje.
- Gdzie jesteś?
- W domu..ja - słyszę jakiś huk. Jakby coś walnęło w drzwi. - Nie mam jak uciec - zaczyna panicznie piszczeć.
- Nie ruszaj się. Już jadę. - wybiegam z budynku dopadając szybko swoje auto. Jadąc łamie chyba wszystkie możliwe przepisy.
Przecież muszę jej pomóc. Martin ruszył za mną, bo odzywa się w głośnomówiącym zestawie. Nie mam czasu, aby mu to teraz tłumaczyć. Z piskiem parkuję pod ich blokiem i wbiegam na górę. Nie mam pojęcia co się tam dzieje,ale wchodzę bez zastanowienia.
Słyszę kolejny krzyk zza drzwi i paniczny szloch. Przecież go zabije. Łapię chłopaka za ramiona. On jest w jakimś szale. Przypieram go do ściany i uderzam. Jest kompletnie zaskoczony przez co nie rzuca się i mogę go obezwładnić. Obecnie leży na podłodze z ręką zgiętą na plecach. Nie rusza się, bo wie ze wtedy będzie mieć ją złamaną. Do mieszkania wpada Martin. Uspokajam go wzrokiem.
- Ja ją teraz zabieram. I nawet nie próbuj mi przeszkadzać. Myślałem, że będę miał miły weekend ale musiałeś go spierdolić - warczę do Zayna i podnoszę się. Podchodzę do drzwi delikatnie pukając. - Giovanna? Możesz do mnie wyjść.
Nie słyszę odpowiedzi, a jedynie dalszy płacz.
Wywracam oczami i ściągam marynarkę. Trochę się cofam, aby uderzyć i wyważyć drzwi. Opadają z hukiem.
Nie słyszę odpowiedzi, a jedynie dalszy płacz.
Wywracam oczami i ściągam marynarkę. Trochę się cofam, aby uderzyć i wyważyć drzwi. Opadają z hukiem.
- Jestem. Nic ci się nie stanie. Chodź proszę - wyciągam do blondynki rękę.
Wstaje szybko i cala zapłakana przytula się do mnie mocno. Obejmuję ją ręką. Szkoda mi jej. Szkoda mi dziecka. Ona jest prawie w czwartym miesiącu ciąży. Jest to widoczne, a on ją denerwuje.
Jestem dla niej obcym facetem, a ona z pełnym zaufaniem wtula się we mnie trzęsąc się. Daję jej chwilę, aby powstrzymała łzy. Głaszcze włosy blondynki. Skurwysyn. Brak mi słów.
- Chodź - mówię cicho. - Martin zabierze cię do nas.
Kiwa głową i idzie za mną.
- Zabierz ją do domu - zwracam się do pracownika. - Pojadę z Laillen do sklepu i kupimy jej parę rzeczy. Jeśli coś się stanie tej dziewczynie... - patrzę na niego znacząco.
- Tak proszę pana - opatula dziewczynę swoją marynarką.
Roztrzęsiona wychodzi z nim. Odwracam się do tego całego Zayna, który już się zebrał z podłogi.
- Nikt cię tu nie zapraszał. - warczy w moją stronę.
Patrzę na niego z pogardą, biorąc marynarkę z fotela. Zakładam ją i poprawiam.
- Nie prowokuj mnie, jasne? Za pobicie grozi kara dwóch lat więzienia.
- Wynocha!
- Z przyjemnością - odpowiadam i wychodzę, zamykając drzwi.
Nie wiem czy Laillen się załamię czy będzie wściekła. Muszę jej to tak delikatnie powiedzieć. Wsiadam do auta i jadę w stronę biura. Dziewczyna stoi przed biurkiem opierając się o nie i rozmawia ze starszym mężczyzną. Brunetka śmieje się zakręcając pasmo włosów na palec. Unoszę brew i lustruję gościa wzrokiem. Biznesmen z mercedesem i milionem na koncie. Starszy ode mnie, mniej dorobiony. Bez żony, bo nie ma obrączki na palcu. Lub ma żonę, a chce zrobić wrażenie na mojej sekretarce. Między nimi zdecydowanie jest zbyt mała odległość. Szatyn opowiada jej coś, a ona słucha go z lekko rozwartymi wargami.
- Nie masz przypadkiem pracy? - warczę do dziewczyny. - Kawę poproszę.
Laillen prostuje się szybko i patrzy na mnie.
- Panie Tomlinson.. To pan Green. - mówi wiedząc że nazwisko mi dużo powie. Nigdy nie widziałem gościa, ale... O kurde.
- Pan Green - powtarzam. - Świetnie. Ale pięć metrów od niej - mówię, odciągając dziewczynę w bok. - Zapraszam do biura, jeśli ma pan jeszcze sprawę do mnie. A ty jedziesz z Lukiem do centrum handlowego i robisz zakupy dla ciężarnej -podaję dziewczynie kartę.
- Nie rozumiem.. - patrzy na mnie pytająco.
- Giovanna.
- Co z nią? - widzę przerażenie w jej oczach.
Dobrze że Laillen go zatrzymała do mojego powrotu. Ma dobrą ofertę, poza tym z nim współpraca to będzie renoma i zysk. Ale flirt mi się nie podobał.
Nasza rozmowa trwa dobre dwie godziny i kończy się sukcesem.
- Dziękuję - mówię chociaż nie jestem w lepszym humorze. Podaję mu rękę, wiedząc że Laillen zaraz tu wpadnie i będzie chciała jechać do domu. Bo Luke nie miał prawa jej tam zawieść.
Wymija się z nim dosłownie o dwie minuty. Jest zła i ma do mnie pretensje że nie pozwoliłem jej iść.
- Pojedziemy razem - mówię spokojnie. - Kochanie nic jej nie jest. Nie pobił jej.
- Dlaczego zadzwoniła do ciebie? - opada na fotel w moim biurze i rozpłakuje się.
- Hej - nachylam się nad nią i przytulam. - Nie płacz. Ty nie byłabyś w stanie tam wejść. Mógłby ci cos zrobić, a wtedy faktycznie bym go zabił. Dobrze zrobiła. Nie płacz - powtarzam ocierając jej łzy.
- Nie wiem jak mogę jej pomóc..
Glaszcze ją po plecach. Ja wiem. Mogę jej kupić mieszkanie, sprawić, że będzie bezpieczna ale ona go kocha.
Wstaje szybko i cala zapłakana przytula się do mnie mocno. Obejmuję ją ręką. Szkoda mi jej. Szkoda mi dziecka. Ona jest prawie w czwartym miesiącu ciąży. Jest to widoczne, a on ją denerwuje.
Jestem dla niej obcym facetem, a ona z pełnym zaufaniem wtula się we mnie trzęsąc się. Daję jej chwilę, aby powstrzymała łzy. Głaszcze włosy blondynki. Skurwysyn. Brak mi słów.
- Chodź - mówię cicho. - Martin zabierze cię do nas.
Kiwa głową i idzie za mną.
- Zabierz ją do domu - zwracam się do pracownika. - Pojadę z Laillen do sklepu i kupimy jej parę rzeczy. Jeśli coś się stanie tej dziewczynie... - patrzę na niego znacząco.
- Tak proszę pana - opatula dziewczynę swoją marynarką.
Roztrzęsiona wychodzi z nim. Odwracam się do tego całego Zayna, który już się zebrał z podłogi.
- Nikt cię tu nie zapraszał. - warczy w moją stronę.
Patrzę na niego z pogardą, biorąc marynarkę z fotela. Zakładam ją i poprawiam.
- Nie prowokuj mnie, jasne? Za pobicie grozi kara dwóch lat więzienia.
- Wynocha!
- Z przyjemnością - odpowiadam i wychodzę, zamykając drzwi.
Nie wiem czy Laillen się załamię czy będzie wściekła. Muszę jej to tak delikatnie powiedzieć. Wsiadam do auta i jadę w stronę biura. Dziewczyna stoi przed biurkiem opierając się o nie i rozmawia ze starszym mężczyzną. Brunetka śmieje się zakręcając pasmo włosów na palec. Unoszę brew i lustruję gościa wzrokiem. Biznesmen z mercedesem i milionem na koncie. Starszy ode mnie, mniej dorobiony. Bez żony, bo nie ma obrączki na palcu. Lub ma żonę, a chce zrobić wrażenie na mojej sekretarce. Między nimi zdecydowanie jest zbyt mała odległość. Szatyn opowiada jej coś, a ona słucha go z lekko rozwartymi wargami.
- Nie masz przypadkiem pracy? - warczę do dziewczyny. - Kawę poproszę.
Laillen prostuje się szybko i patrzy na mnie.
- Panie Tomlinson.. To pan Green. - mówi wiedząc że nazwisko mi dużo powie. Nigdy nie widziałem gościa, ale... O kurde.
- Pan Green - powtarzam. - Świetnie. Ale pięć metrów od niej - mówię, odciągając dziewczynę w bok. - Zapraszam do biura, jeśli ma pan jeszcze sprawę do mnie. A ty jedziesz z Lukiem do centrum handlowego i robisz zakupy dla ciężarnej -podaję dziewczynie kartę.
- Nie rozumiem.. - patrzy na mnie pytająco.
- Giovanna.
- Co z nią? - widzę przerażenie w jej oczach.
Dobrze że Laillen go zatrzymała do mojego powrotu. Ma dobrą ofertę, poza tym z nim współpraca to będzie renoma i zysk. Ale flirt mi się nie podobał.
Nasza rozmowa trwa dobre dwie godziny i kończy się sukcesem.
- Dziękuję - mówię chociaż nie jestem w lepszym humorze. Podaję mu rękę, wiedząc że Laillen zaraz tu wpadnie i będzie chciała jechać do domu. Bo Luke nie miał prawa jej tam zawieść.
Wymija się z nim dosłownie o dwie minuty. Jest zła i ma do mnie pretensje że nie pozwoliłem jej iść.
- Pojedziemy razem - mówię spokojnie. - Kochanie nic jej nie jest. Nie pobił jej.
- Dlaczego zadzwoniła do ciebie? - opada na fotel w moim biurze i rozpłakuje się.
- Hej - nachylam się nad nią i przytulam. - Nie płacz. Ty nie byłabyś w stanie tam wejść. Mógłby ci cos zrobić, a wtedy faktycznie bym go zabił. Dobrze zrobiła. Nie płacz - powtarzam ocierając jej łzy.
- Nie wiem jak mogę jej pomóc..
Glaszcze ją po plecach. Ja wiem. Mogę jej kupić mieszkanie, sprawić, że będzie bezpieczna ale ona go kocha.
~*~
A teraz dla osób, które mają swoje opowiadania!
Otworzyłyśmy (Natx & Skyfallgirl) 'Recenzowisko', czyli stronkę, na której recenzujemy opowiadania. Jeśli chcielibyście abyśmy zrecenzowały wasze opowiadania, to zapraszamy >klik<. Mamy otwarty również nabór, także jeśli ktoś umie poprawnie pisać (oczywiście nie musi być od razu specem) i ma chęci - zapraszamy :) Będzie nam bardzo miło.
O! Zapomniałybyśmy. Jeśli jeszcze nie głosowaliście na MADHOUSE HS na BLOG MIESIĄCA, to zapraszamy do głosowania w tej sondzie >klik<.To dla nas ważne!