wtorek, 21 kwietnia 2015

|015| Night Changes.


Znika, kiedy się budzisz,
Ale nie ma się czego bać,
Nawet, jeśli noc się zmienia,
Nigdy nie zmieni mnie i ciebie
Przez moje myśli przedziera się dźwięk budzika. Nie mam jednak siły wstawać. Czuję ciepło za sobą i uśmiecham się wiedząc że Louis przytula mnie mocno do siebie.Jest za moimi plecami. Wtulam się w niego. Tak dobrze. Za tą maską twardego prezesa, jest też chłopak z uczuciami.
- Budzik.. - mruczę leniwie.
Nie mam ochoty iść do pracy, ale czy mam wybór? Kręcę się delikatnie i odwracam w stronę mężczyzny. Porusza się, lecz wciąż spokojnie śpi.
- Louis.. - wtulam się w niego.
Mężczyzna słyszy mój głos i odnajduje moje usta. Muska je delikatnie, a potem odsuwa się, otwierając oczy. Naprawdę musimy iść...Wygląda tak słodko.
- Trzeba wstawać.
Klepie mnie lekko w tyłek i siada. Ja również powoli się podnoszę. Jestem padnięta. Ledwo utrzymuję otwarte powieki. Z miny Louisa wyczytuję, że nie dostanę dzisiaj wolnego. Zapewne mam trochę pracy, która jest ważna. Kiwam jedynie głową i wstaję, a on za mną. Ubieramy to co mieliśmy, wczoraj i opuszczamy pokój seksu.
- Twoje auto wróciło dzisiaj z serwisu - uprzedza Louis. - Pojedziesz nim razem z Lukiem. Nie musisz się obawiać. Zostało sprawdzone.
- Mogę pojechać sama.. - wzruszam ramionami.
- Możesz, a musisz, to jest różnica - warczy. - Nie drażnij mnie, na temat bezpieczeństwa. Wiem, czy jest ci potrzebna ochrona, czy też nie. Jak na razie dalej zostaje wzmocniona. - całuje mój policzek. - Idź się ubrać, zjedz śniadanie.
- Jasne - kiwam głową i idę do swojego skrzydła domu.
Wchodzę do sypialni. Łóżko jest zaścielone, a łazienki dochodzi szum wody. Niall bierze prysznic. Ściągam z siebie ubrania i szukam świeżych. Dzisiaj stawiam na czarne rurki.
Do tego jasno różowa koszula i lakierowe balerinki. Nie mam siły na obcasy. Chcę, żeby ten dzień szybko się skończył. Muszę się wyspać. Dobrze, że to środa. Siadam przed lustrem i nakładam makijaż. Po pewnym czasie w odbiciu dostrzegam swojego męża.
- Hej, gdzie byłaś? - pyta, całując mnie w kark. Ubiera spodnie i koszulę.
- Kiedy? Wstałam przed tobą. - mówię udając z całych sił spokojną.
- Miałem wrażenie, że w nocy cię nie było.
- Spałeś. - posyłam mu uśmiech.
- W piątek bierzesz urlop. Polecimy na weekend do Paryża - mówi.
- Po co? - wcale nie cieszy mnie ta wiadomość.
- Jak to po co? Żebyś odpoczęła i żebyśmy trochę spędzili czasu razem - wzrusza ramionami.
Weekend sama z Niallem. Dwa tygodnie temu rzuciłabym mu się na szyję.
- To świetnie. - chowam wszystkie kosmetyki i wstaje. - Bardzo się cieszę, tylko... to nie ja mam powiedzieć o mojej nieobecności twojemu ojcu prawda?
- To chyba twój szef, nie mój, prawda? - unosi brew i patrzy na mnie.
- Ale to ty mówisz mi o wyjeździe dzień wcześniej.
- Dobrze, pogadam z nim - mówi zrezygnowany. - Chodź na śniadanie.
Bierze mnie za rękę i razem schodzimy do salonu. Siadamy do stołu. Ella podaje nam śniadanie. Niall uważnie na nią patrzy.
- Może zjesz z nami? - proponuję uprzejmie. - Nalegam - uśmiecham się do niej.
- Nie sądzę, aby towarzystwo sprzątaczki odpowiadało panu Tomlinsonowi - wyjaśnia.
- Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko. Prawda Niall?
- Oczywiście, że nie - poprawia się na krześle i uśmiecha do niej.
Potem wstaje odsuwając jej krzesło. Dziewczyna cicho dziękuję i zajmuje miejsce. Uważnie obserwuje tą dwójkę. Może to niesłuszne, ale...Mam wrażenie, że trochę ze sobą flirtują. Może tylko mi się zdaje i nie powinna się przejmować? To mogą być jedynie mylne domysły. Louis przychodzi piętnaście minut później gotowy do wyjścia. Wygląda nieziemsko. Jeansy, nie spodnie od garnitur i czarna koszula. Właśnie zakłada marynarkę. Posyła mi uśmiech i przepuszcza w drzwiach. Ja idę do auta, gdzie czeka Luke. Louis zmierza do swojego. Zagryzam wargę czując się nieco źle że jadę osobno. Ale wiem, że nie chcemy wzbudzać podejrzeń. Nigdy nie jeździliśmy. Niall mógłby się zastanawiać.
Dojeżdżamy do firmy w dobre dwadzieścia minut. Zaczynamy pracę od kawy. Są spotkanie. Aż trzy, a na dwóch z nich muszę być. Wszystko starannie zapisuję. Gdy wybija czternasta, Louis wzywa mnie do gabinetu. Biorę dokumenty które przy okazji mu zostawię. Wchodzę do środka. Mężczyzna zakłada właśnie biały t shirt z nadrukiem, a potem szarą bluzę przez głowę. Mi rzuca taką samą.
- Ubierz się. Wychodzimy - mruga do mnie.
- Dokąd? - stoję w szoku.
- Niespodzianka - odpowiada, ściągając zegarek.
Jeszcze raz lustruję go wzrokiem. Louis. Tomlinson. Ma. Na. Nogach. Vansy.
- Dobrze wyglądasz - mówię uśmiechając się lekko.
Podchodzi do mnie z uśmiechem i pochyla się, całując mnie krótko.
- Pośpieszmy się. Ochrona ma myśleć, że jesteśmy na spotkaniu. Chcę ci coś pokazać.
- moje buty są odpowiednie? - pytam zakładając bluzę.
- Da się w nich biec?
Wykrzywiam się lekko dając mu do zrozumienia że to nie jest zbyt możliwe.
- Dasz radę.
Kiwam głową i czekam na jego dalsze instrukcje.
Bierze mnie za rękę i wychodzimy. Zjeżdżamy windą do garażu. Ciągnie mnie przez parking.
Idzie bardzo szybko przez co ja muszę prawie biec. Opuszczamy teren firmy, zakładając kaptury. Bluzy są identyczne. Moja jest nieco za duża, ale jest wygodna i ładnie pachnie. Louis splata ze mną palce. Na nosie ma ciemne raybany. Mi również takie podarował. Nic nie dajemy po sobie poznać. Śmieję się. Chwilowa wolność. Nie musimy się chować. Idziemy przez Liverpool w bliżej nieokreślonym kierunku.  Jest to centrum miasta. Co chwila mija nas setka ludzi. Wszyscy się gdzieś śpieszą, a my idziemy pod prąd. Lou wciąga mnie między ściany dwóch kamienic i przyciąga do siebie. Kładzie palec na ustach, a potem z uśmiechem całuje mnie. Wybucham głośnym śmiechem przyciągając mężczyznę jeszcze bliżej. Przypiera moje ciało do ściany. Ręce opiera po obu stronach mej głowy i napiera na usta. Zastanawiam się czy Niall powiedział mu już o wyjeździe. Na prawdę wolałabym zostać tu z nim. Chyba o niczym nie wie, bo ma świetny humor. Spotkają się wieczorem i wtedy będzie afera. Louis odsuwa się ode mnie i pokazuje palcem na metalowe schody. Wąskie, prowadzące na dach budynku. Każe mi iść przed sobą. Zdziwiona robię, co on chce. Staję w szklanym pomieszczeniu. Dach jest zabudowany. W szklanym pomieszczeniu jest jak u babci w ogródku. Kwiaty, drzewka w doniczkach. Są też stare, pomalowane na niebiesko stoły, z których odchodzi farba i takie same krzesła.
- Usiądź. To herbaciarnia. Przyniosę nam dwie herbaty - mówi Louis.
Kiwam głową i zajmuje miejsce kiedy brunet znika. Gdybym tylko miała pewność że.. jestem dla niego tylko ja. Gdyby... Wiem że byłabym w stanie powiedzieć Niallowi. Gdy blondyn powiedział mi wczoraj o Paryżu, nie poczułam dosłownie nic, a wręcz rozczarowanie. Dlaczego? Bo musiałabym zostawić Louisa. Tego się boje. Dwóch dni rozłąki. Ta sytuacja jest dla mnie trudna i wiem, że sama się w to wpakował. Louis powraca z tacą. Na niej ustawione są dwie filiżanki i drewniana szkatułka. Siada na przeciwko mnie kładąc tace między nami.
- Otwórz - mówi.
Tak właśnie robię. W szkatułce są jakieś kartki, serwetki. Na jednej jest zapisane :
"Goniąc to wieczorem, Wątpliwości krążą jej w głowie,
On czeka, ukrywając się za papierosem.
Serce bije głośno, a ona nie chce, żeby przestało". Na zupełnie innej:
" I dzisiejszej nocy odejdę, odejdę
Ogień pod moimi stopami płonie jasno
Sposób w jaki tak mocno trzymałem się
Niczego".
Na trzeciej czytam:
" Marzę, byśmy mogli być teraz sami
Jeżeli moglibyśmy znaleźć miejsce do ukrycia się
Sprawić, by ostatni raz, był jak pierwszy raz
Wcisnąć guzik i przewinąć".
Marszczę brwi i czytam wszystko kilka razy. Tych kartek jest kilkanaście. Wszystkie to piosenki. Czyje? Nie znam tych słów. Nie słyszałam. A może nie pamiętam? Podoba mi się ten prezent. Na prawdę. Wywołuje uśmiech na mojej twarzy
- Pisałem je parę lat temu, siedząc tutaj. Przychodziłem i pisałem - wyjaśnia, przeczesując palcami włosy. Teraz wiem, że jest to jego nawyk. Oraz oblizywanie dolnej wargi. Zwracam uwagi na szczegóły. Zupełnie jak on...
- Są śliczne..
Uśmiecha się i dotyka mojego policzka. Po chwili zakłada okulary na moje włosy.
Moja mina tężeje, a ja zbieram się w sobie i mówię cicho.
- Niall zabiera mnie jutro do Paryża..
Marszczy brwi i przygląda mi się.
- O ile wiem to jutro pracujesz.
- Nie będę mogła przyjść. - nie mam odwagi na niego spojrzeć.
- Mogę nie dać ci urlopu. Powiedzieć Niallowi, że mnie prosiłaś ale w firmie jest problem. Mogę wszystko - pochyla się. - Ale czego ty chcesz?
- Myślę że trochę mało prawdopodobne to jest. Jesteś nie tylko moim szefem, ale i jego ojcem. Dzień urlopu nie powinien być dla ciebie problemem. Bez względu na to czego chcę.
- Proszę Cię - prycha. - On myśli, że Cię nienawidzę. Że zrobię na złość.
- Wiem. - mówię krótko.
- Chcesz jechać do Paryża? Jedź. Przecież to twój mąż - wyjaśnia i bierze łyk herbaty.
- Wolałabym jechać z tobą.. - odzywam się, sama nie wiem po jak długim czasie.
Uśmiecha się na moje słowa. On też zdjął okulary, wiec widzę w jego oczach radość.
Odwracam jednak wzrok i patrzę na kwiaty w doniczkach. To miejsce jest tak wyciszające. Jest tu spokój. Wszyscy cicho rozmawiają. Nie kłócą się. Jest dobra atmosfera. Herbata jest pyszna. Nigdy wcześniej takiej nie piłam.
- Chciałbym, abyś poleciała ze mną. Pokazalbym ci Francję. Tam jest pięknie - dotyka mojej ręki. - Spójrz na mnie.
Przeczę ruchem głowy i opieram ja na ręce.
- Spójrz na mnie - powtarza. - Chciałbym Ci dać cały świat. Te pieniądze są nic nie warte. Potrzebuję ciebie, nie ich. - wyznaje.
- Miłe co mówisz..
- To są moje uczucia, a nie słowa abyś poczuła się lepiej.
- Nie możesz być tak bardzo honorowy. Człowiek jest egoistyczny. Więc skoro ci na mnie zależy czemu pozwalasz mi z nim być. I proszę nie mów tu o dawaniu wolności czy szczęścia niby moim szczęściem.. - zaczynam.
Chcę się dowiedzieć, dlaczego. Co go kieruje tym? Juz dawno mógłby wszystko powiedzieć mojemu mężowi. Zakończyć trójkąt.
- Bo wiem jak to jest kiedy kobieta cię zostawia - odpowiada, uważnie na mnie patrząc.
- Wolałbyś żeby cały czas cie okłamywała? - pytam.
- Nie. Ale to ty nigdy nie powiedziałaś, którego znasz chcesz wybrać. Chciałbym, abyś była jedynie moja i w końcu wezmę sprawy w swoje ręce. - całuje moje dłonie.
- Co masz na myśli? - dziwi mnie tymi słowami.
Wzrusza ramionami, patrząc na mnie. W ogóle nie przypomina prezesa. Raczej nastolatka który podjął decyzję.
- Louis nie możesz... nie chcę zostać sama - zaczynam panikować, a w moich oczach pojawiają się łzy.
- Kochanie nie zostaniesz sama. Czemu tak pomyślałaś? - Pyta zmartwiony.
- Nie chcę.. - mocniej wciskam siebie w krzesło.
- Nie zostawię cię. Laillen zaczynasz mnie martwić.
- Przepraszam - przecieram oczy.
Wstaje i podchodzi do mnie. Jednym ruchem mnie podciąga. Ląduje w jego ramionach. Łapie w palce jego bluzę i mocno się wtulam. Błagam, niech on mnie nie zostawia.Nie może. Teraz gdy go mam, on nie może.
~*~
Leżę w łóżku czekając na swojego męża. Gdy wychodzi z łazienki klękam między pościelą i posyłam mu szeroki uśmiech.
- Hej kochanie - również się do mnie uśmiecha.
- Długo mi kazałeś czekać..
- Przepraszam. Nie miałaś chyba męczącego dnia, skoro masz siłę - siada obok.
- Pomyślałam że moglibyśmy.. - zaczynam całować jego ramiona -..przełożyć nasz wyjazd.
- Na kiedy? - wplata palce w moje włosy.
- No nie wiem.. nie spieszy mi się tam. - składam krótkie pocałunki na jego wargach.
Oddaje je, podciągając moją koszulkę nocną. Czy on ma malinkę na szyi?
- Więc? - przytrzymuję jego dłonie.
Wyrzucam z głowy tą myśl. Nie mam prawa go podejrzewać.
- Dobrze - zgadza się.
- Świetnie. - całuje jego policzek. - Dziękuję.
Uśmiecha się i pcha mnie na łóżko. Spragniony. Leżę pod nim obserwując go z dołu.
- Jest późno - mówię szybko.
- Bez przesady - składa pocałunki na mojej szyi.
Odchylam lekko głowę pozwalając mu na to.
- Muszę wcześnie wstać Niall.
- Nie dał ci wolnego i dlatego nie chcesz jechać? - pyta i odsuwa się.
- Nie, ale skoro nie jedziemy.. - marszczę brwi i całuję go zachłannie żeby odwrócić jego uwagę.
Nie chcę wracać do tego tematu. Zostaję i całe szczęście. Tej nocy mój mąż nie odpuszcza i kochamy się prawie do rana.
Gdy się budzę, jestem w jego ramionach. Naga, przytulona plecami do jego torsu. Oczywiście śpi jak zabity kiedy ja muszę już się zbierać. Jestem na prawdę wyczerpana. Ubieram szlafrok i ledwo przytomna schodzę do kuchni. Druga męcząca noc. Ale co mogłam zrobić? Nie mogę mu ciągle odmawiać. Jestem jego żoną. Wszystko takie skomplikowane.
Ziewam i zalewam sobie wrzątkiem kawę. Bez tego za chwilę zasnę.  Ella kręci się i robi śniadanie bez słowa. Kiedyś to chociaż rozmawiałyśmy. Ale teraz jestem tak zmęczona, żebym nie rozumiała co mówi. Siadam przy stole i biorę jedną z przygotowanych kanapek.  Ciszę przerywa Louis. O cholera. Wkurzony Louis.
 - Wyjdź - rzuca ostro do dziewczyny, którą nawet ostatnio zaczął traktować uprzejmie.
To nieco mnie dziwi. Ell nie chcąc się mu narazić momentalnie znika. Zastanawiam o co może chodzić.  Coś zrobiłam? Czy ktoś z rana go zdenerwował? Nie wygląda to ciekawie. Nie lubię jak ma taki humor. 
- Zostajesz dzisiaj w domu - do mnie zwraca się łagodnie, ale wcale nie wydaje się spokojniejszy.
- Dlaczego? Coś się stało? - nic z tego nie rozumiem.
- Tak, stało. Zostajesz. - powtarza pochylając się nad stołem. - Nie żartuję Laillen. Ktoś się włamał dzisiaj.
- Coś się komuś stało? - czuję jak mój żołądek nerwowo się skurczą.
O nie. Znowu. Wtedy tam ten ochroniarz. Louis mi powiedział, że ktoś go zaatakował. Ale to nie Zayn. - Nie - szepcze. - Ale mogło. Tobie.
- Chcę jechać z tobą. Proszę.. Kręci głową. Jak mam go przekonać? Jest zły i zmartwiony jednocześnie.
- Gdzie będę bezpieczniejsza niż przy tobie hm? - zakładam ręce na piersi patrząc mu twardo w oczy.
- Lail - jęczy i opiera czoło o moje. Dlaczego tak się upiera?
- Chcę z tobą.
- Tutaj jest ochrona. Nie mogę podzielić ich na trzy osoby. - zamyka oczy walcząc z chęcią wzięcia mnie ze sobą.
- Nic się nie stanie. - całuję kącik jego ust.
- Tobie włosy z głowy nie spadnie. Obiecuję. Idź się ubrać. W salonie jest policja. Do włamania doszło nad ranem - mówi już poważnie.
Uśmiecham się i zadowolona znikam na górze. Zadowolona z tego, że mnie nie zostawia i jadę z nim. Ale martwi mnie to, że ktoś mógł tu być. To mnie najbardziej trapi. Gdyby tak po prostu wszedł do naszego pokoju...Boże, kto nas może prześladować? Dlaczego? Starałam się nigdy nie mieć wrogów. Może to nie moja wina, ale nie chcę żyć w strachu. Niech to się skończy.
W biurze oboje na prawdę skupiamy się na pracy. Ja w ciągu pięciu godzin pije już trzecią kawę. Żadnemu nie dam się dotknąć przez cały weekend. Będę tylko spać.
Muszę odpocząć. Naprawdę. Niedługo będę wyglądać jak zombie. Chyba tego nie chcę. Jeszcze się wystraszą.
~Louis~ 
Wracam ze spotkania, myśląc o poranku. Sarah jest do tego zdolna? Powinienem się z nią spotkać. Czego ona chce? Jeśli to oczywiście ona. Mój telefon zaczyna dzwonić. Szukam go po kieszeniach, aż odbieram. Giovanna? 
- Pomocy...- szepcze do słuchawki.
Marszczę brwi i gwałtownie się zatrzymuje.
- Gdzie jesteś?
- W domu..ja - słyszę jakiś huk. Jakby coś walnęło w drzwi. - Nie mam jak uciec - zaczyna panicznie piszczeć.
- Nie ruszaj się. Już jadę. - wybiegam z budynku dopadając szybko swoje auto. Jadąc łamie chyba wszystkie możliwe przepisy.
Przecież muszę jej pomóc. Martin ruszył za mną, bo odzywa się w głośnomówiącym zestawie. Nie mam czasu, aby mu to teraz tłumaczyć. Z piskiem parkuję pod ich blokiem i wbiegam na górę.  Nie mam pojęcia co się tam dzieje,ale wchodzę bez zastanowienia.
- Biegasz do nich z każdym problem kurwa! A to dziecko pewnie nie moje! Może prezesika? Otwieraj kurwa! - Mulat kopie w drzwi.
Słyszę kolejny krzyk zza drzwi i paniczny szloch. Przecież go zabije. Łapię chłopaka za ramiona. On jest w jakimś szale. Przypieram go do ściany i uderzam. Jest kompletnie zaskoczony przez co nie rzuca się i mogę go obezwładnić.  Obecnie leży na podłodze z ręką zgiętą na plecach. Nie rusza się, bo wie ze wtedy będzie mieć ją złamaną. Do mieszkania wpada Martin. Uspokajam go wzrokiem.
- Ja ją teraz zabieram. I nawet nie próbuj mi przeszkadzać. Myślałem, że będę miał miły weekend ale musiałeś go spierdolić - warczę do Zayna i podnoszę się. Podchodzę do drzwi delikatnie pukając. - Giovanna? Możesz do mnie wyjść.
Nie słyszę odpowiedzi, a jedynie dalszy płacz.
Wywracam oczami i ściągam marynarkę. Trochę się cofam, aby uderzyć i wyważyć drzwi. Opadają z hukiem. 
- Jestem. Nic ci się nie stanie. Chodź proszę - wyciągam do blondynki rękę.
Wstaje szybko i cala zapłakana przytula się do mnie mocno. Obejmuję ją ręką. Szkoda mi jej. Szkoda mi dziecka. Ona jest prawie w czwartym miesiącu ciąży. Jest to widoczne, a on ją denerwuje.
Jestem dla niej obcym facetem, a ona z pełnym zaufaniem wtula się we mnie trzęsąc się. Daję jej chwilę, aby powstrzymała łzy. Głaszcze włosy blondynki. Skurwysyn. Brak mi słów.
- Chodź - mówię cicho. - Martin zabierze cię do nas.
Kiwa głową i idzie za mną.
- Zabierz ją do domu - zwracam się do pracownika. - Pojadę z Laillen do sklepu i kupimy jej parę rzeczy. Jeśli coś się stanie tej dziewczynie... - patrzę na niego znacząco.
- Tak proszę pana - opatula dziewczynę swoją marynarką.
Roztrzęsiona wychodzi z nim. Odwracam się do tego całego Zayna, który już się zebrał z podłogi.
- Nikt cię tu nie zapraszał. - warczy w moją stronę.
Patrzę na niego z pogardą, biorąc marynarkę z fotela. Zakładam ją i poprawiam.
- Nie prowokuj mnie, jasne? Za pobicie grozi kara dwóch lat więzienia.
- Wynocha!
- Z przyjemnością - odpowiadam i wychodzę, zamykając drzwi.
Nie wiem czy Laillen się załamię czy będzie wściekła. Muszę jej to tak delikatnie powiedzieć. Wsiadam do auta i jadę w stronę biura. Dziewczyna stoi przed biurkiem opierając się o nie i rozmawia ze starszym mężczyzną. Brunetka śmieje się zakręcając pasmo włosów na palec. Unoszę brew i lustruję gościa wzrokiem. Biznesmen z mercedesem i milionem na koncie. Starszy ode mnie, mniej dorobiony. Bez żony, bo nie ma obrączki na palcu. Lub ma żonę, a chce zrobić wrażenie na mojej sekretarce. Między nimi zdecydowanie jest zbyt mała odległość. Szatyn opowiada jej coś, a ona słucha go z lekko rozwartymi wargami.
- Nie masz przypadkiem pracy? - warczę do dziewczyny. - Kawę poproszę.
Laillen prostuje się szybko i patrzy na mnie.
- Panie Tomlinson.. To pan Green. - mówi wiedząc że nazwisko mi dużo powie. Nigdy nie widziałem gościa, ale... O kurde.
- Pan Green - powtarzam. - Świetnie. Ale pięć metrów od niej - mówię, odciągając dziewczynę w bok. - Zapraszam do biura, jeśli ma pan jeszcze sprawę do mnie. A ty jedziesz z Lukiem do centrum handlowego i robisz zakupy dla ciężarnej -podaję dziewczynie kartę.
- Nie rozumiem.. - patrzy na mnie pytająco.
- Giovanna.
- Co z nią? - widzę przerażenie w jej oczach.
Dobrze że Laillen go zatrzymała do mojego powrotu. Ma dobrą ofertę, poza tym z nim współpraca to będzie renoma i zysk. Ale flirt mi się nie podobał.
Nasza rozmowa trwa dobre dwie godziny i kończy się sukcesem.
- Dziękuję - mówię chociaż nie jestem w lepszym humorze. Podaję mu rękę, wiedząc że Laillen zaraz tu wpadnie i będzie chciała jechać do domu. Bo Luke nie miał prawa jej tam zawieść.
Wymija się z nim dosłownie o dwie minuty. Jest zła i ma do mnie pretensje że nie pozwoliłem jej iść.
- Pojedziemy razem - mówię spokojnie. - Kochanie nic jej nie jest. Nie pobił jej.
- Dlaczego zadzwoniła do ciebie? - opada na fotel w moim biurze i rozpłakuje się.
- Hej - nachylam się nad nią i przytulam. - Nie płacz. Ty nie byłabyś w stanie tam wejść. Mógłby ci cos zrobić, a wtedy faktycznie bym go zabił. Dobrze zrobiła. Nie płacz - powtarzam ocierając jej łzy.
- Nie wiem jak mogę jej pomóc..
Glaszcze ją po plecach. Ja wiem. Mogę jej kupić mieszkanie, sprawić, że będzie bezpieczna ale ona go kocha.
~*~
A teraz dla osób, które mają swoje opowiadania!
Otworzyłyśmy (Natx & Skyfallgirl) 'Recenzowisko', czyli stronkę, na której recenzujemy opowiadania. Jeśli chcielibyście abyśmy zrecenzowały wasze opowiadania, to zapraszamy >klik<. Mamy otwarty również nabór, także jeśli ktoś umie poprawnie pisać (oczywiście nie musi być od razu specem) i ma chęci - zapraszamy :) Będzie nam bardzo miło.
O! Zapomniałybyśmy. Jeśli jeszcze nie głosowaliście na MADHOUSE HS na BLOG MIESIĄCA, to zapraszamy do głosowania w tej sondzie >klik<.To dla nas ważne!

wtorek, 7 kwietnia 2015

|014| Haunted.


~Laillen~
Stajemy przed rezydencją Tomlinsów. Wiedziałam, że są bogaci, ale to przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Dom jest ogromny. Wykonany z kamienia, ciemnego drewna, idealnie prezentuje się na niewielkim wzgórzu. Przed willą znajduje się duże oczko wodne, osadzone przy ścieżce do drzwi. Ponieważ jest ciemno, zostały włączone lampy, które dają światło, ale i efekt. W dużych, wejściowych drzwiach dostrzegam kobietę którą do tej pory widziałam jedynie raz. rozdział raz.  czeka na nas wyglądając na bardzo podekscytowaną. 
Ubrana w prostą, kremową sukienkę, uśmiecha się, obejmując ramionami. Nie jest za ciepło. Dlatego wzięłam ze sobą marynarkę. Louis i tak inaczej nie wypuściłby mnie z domu. Otwiera mi drzwi i pomaga wysiąść. Luke parkuje na podjeździe, a my kierujemy się do kobiety w spiętych, brązowych włosach. Czuję w brzuchu zdenerwowanie. Uważnie pilnuj stawianych przez siebie kroków ani trochę nie ufając swoim nogom i ruchom.
Nie chcę zaliczyć wpadki. Oddycham z ulgą, kiedy pokonujemy kostkę brukową i wchodzimy po dwóch schodkach. Przywołuję na twarz uprzejmy uśmiech.
- Dzień dobry pani Tomlinson. - mówię wyciągając przed siebie dłoń.
- Och, witaj Laillen! - ona bez skrupułów po prostu mnie przytula.
Odwzajemniam uścisk. Kobieta wpuszcza nas do środka gdzie witamy się z jej mężem. Pan Tomlinson jest równie bardzo przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany brunet z delikatnym zarostem. On może mieć góra czterdzieści pięć lat. Nie więcej. Czyżby Louis też został adoptowany? Postanawiam teraz o tym nie myśleć. Przecież Louis powiedziałby mi gdyby tylko chciał. Pani domu zaprasza nas w głąb rezydencji, gdzie czeka już bogato nakryty stół. Salon to jedynie stół, krzesła i ogromna kanapa. Nie ma telewizora. Wydaję mi się, że jego miejsce musi byś gdzie indziej. Na ścianach wiszą czarno białe, ładne obrazy. Musiały kosztować wiele.
Louis odsuwa mi krzesło, a gdy siadam zajmuje miejsce obok mnie. Cieszę się że jest tak blisko to uspokaja mnie chociaż trochę. Patrząc na mamę mężczyzny cieszę się że strój jaki wybrałam okazuje się stosowny. Czerwona sukienka przed kolano z mocno wyciętym dekoltem jednak nie wulgarnym. Do tego czarne szpilki na platformie, choć nie tak wysokie jak te która ma starsza kobieta. Wyglądam chyba całkiem dobrze. Zresztą to samo powiedział mi mąż i teśc...ee to znaczy szef..to znaczy kochanek. Tak. Kobieta uśmiecha się do nas, a do salonu wchodzi dwóch mężczyzn. Jednego już poznałam. To jest ten Harry! A drugi jest trochę większych w barach. Brunet, ale niższy.
- To Liam i Harry - wyjaśnia Louis. - Harry'ego znasz. Powiedziałem ci, że to mój przyjaciel, ale trochę naciągnąłem prawdę. Owszem jest nim, ale to też mój brat. Liam także.
- Miło mi - wstaję, podając każdemu z nich dłoń. Obaj ją całują i również zajmują miejsca przy stole. Obiad oficjalnie się rozpoczyna. Niektórych dań nie widziałam w życiu na oczy i trochę dziwnie się z tym czuję. Boję się, że coś może mi nie smakować i zauważy to pani Tomlinson. W zasadzie ona także nie wygląda na matkę trójki dorosłych mężczyzn. Harry jest chyba tutaj najmłodszy. Dlaczego ma inne nazwisko? Staram się pojąć przypływ nowych informacji, ale nie jest to łatwe.
Louis łapie moją dłoń pod stołem i wznosi toast za rodziców.
Również biorę swój kieliszek i przykładam do ust. Obiad jest bardzo uroczysty, ale nie sztywny i przez cały czas czuję się dobrze.
- Synu, dlaczego Niall nie mógł przyjść? - pyta pan Conell.
Mama Lou ma za to na imię Daphne.
- Jest teraz bardzo zajęty - odpowiadam  za Louisa.
- Tak - powtarza mężczyzna. - Miał egzamin. Potem pewnie jak zwykle pójdzie wypić i wróci do domu - dodaje rozbawiony, wstając. - Przepraszam, muszę zadzwonić.
Wychodzi z salonu, wyciągając telefon. Wracam wzrokiem do gospodarzy. Harry uśmiecha się szeroko, dyskutując z Liamem i patrząc na mnie.
Przyznaje że to trochę niekomfortowe, ale staram się ignorować to uczucie.
- Ten dom jest na prawdę piękny. - mówię do kobiety.
- Sama go projektowałam - wyjaśnia z uśmiechem. - Liam, nalej nam wina - zwraca się do syna. - Bardzo się cieszę, że wreszcie możemy bardziej się poznać. Uszczęśliwiasz mojego Nialla.
- Louisa chyba bardziej - wtrąca Harry śmiejąc się.
- Co przepraszam masz na myśli? - zwracam się do mężczyzny. Wzrasta we mnie panika ale skutecznie ją maskuje.
- Mój brat, aż pałał do ciebie nienawiścią, moja droga - trzepocze rzęsami i bierze łyk wina. - Był taki posępny, ponury. Nic go nie bawiło. Teraz uśmiecha się, chociaż nikt nie powiedział nic zabawnego. - wzrusza ramionami.
Jego mama nie słucha, jest  zajęta cichą rozmową z panem Tomlinsonem. Liam się nie odzywa. Nerwowo szukam wzrokiem Louisa. Stoi na tarasie, co widzę przez szklane drzwi. Rozmawia, opierając się plecami o barierkę, a gdy mnie zauważa, posyła uśmiech.
Puszcza mi oczko i uśmiecha się. Louis mu coś mówił?
- Przepraszam na moment - wstaje odkładając sztućce. - Gdzie znajdę łazienkę?
- Tam - pokazuje na prawe drzwi.
Kiwam głową i ruszam we wskazanym kierunku. Boże jak bardzo kompromitujące to było.. Harry jest bezpośredni i wiem, że lubi dokuczać. Teraz już wiem. Wchodzę do środka. Boże. Jestem czerwona. Przykładam dłonie do policzków. Mógł mi tego oszczędzić. Nie zrobiłam mu nic złego. Gdy opuszczam łazienkę, wyglądam trochę lepiej. Jeszcze raz biorę głęboki oddech i zmierzam do salonu. Bracia rozmawiają na środku pokoju. A raczej próbują cicho dyskutować. Wymijam ich najciszej jak to możliwe i sięgam po swój kieliszek. Jestem bardzo zmieszana. Już druga osoba coś podejrzewa. A jeśli nie podejrzewa, to po prostu wie. Louis podchodzi do mnie, kiedy każdy znika w kuchni, łazience albo na górze.
- Przepraszam cię za niego. Lubi się droczyć. Tak, on o wszystkim wie, ale zaręczam ci, jest jedyną osobą i jedyną osobą pozostanie. Jego komentarze zawsze umie wybronić ripostą. Z Niallem nie utrzymuje kontaktu. Nie przejmuj się - obejmuje mnie w talii i całuje w skroń. - Gdy wrócimy do domu, mam niespodziankę. Poza tym cudownie wyglądasz i nie podoba mi się, że moi bracia widzą cię taką - warczy.
- A mi nie podoba się że mu powiedziałeś i ukryłeś to przede mną - odsuwam się od niego. - Wiesz jak się czułam, jak nadal się czuję? Upokorzył mnie.
- Nie odpowiadam za to co robi. Przykro mi. Jest mi wstyd za niego, ale nie obwniaj mnie. Harry jest jedyną osobą z którą mogę porozmawiać i która mnie nie oceni. Ty masz kochającego nialla, mnie, przyjaciół i co najważniejsze, rodzinę. - mówi cicho, ale jest zły. - Więc wybacz, że z jednej sprawy wyrzekłem się bratu. Bo to ja sobie nie radzę w sytuacji trójkąta, nie ty mając nas obydwu. Czy dalej chcesz mnie oceniać? - pyta i zamyka oczy. Gdy je otwiera juz nic nie mówi. Wychodzi na taras.
Świetnie. Właśnie tego mi brakowało. Siadam na krześle i chowam twarz w dłoniach. Nie chce go ranić ale nie chce zostawiać Nialla. Nie mogę. Kocham go. Może ten ślub był trochę za szybko. Przyznaję. Mogliśmy nieco poczekać, ale na pewno jest jakieś wyjście z tej sytuacji. Nie chcę się kłócić. Słyszę, że obok mnie krzesło zostaje odsunięte. Ktoś podaje mi kakao. Tak. Na takiej kolacji kakao.
 - Nie wiedziałem, że jesteś tak wrażliwa. Przepraszam. Nie powinienem. Nie chciałem cie urazić - to Harry.
- Wiem co o mnie myślisz - odwracam się do niego bokiem.
- Nie wiesz, nie czytasz w myślach. Nie mam nic do tego. Naprawdę. Mówiłem ci, że Louis zaczął się uśmiechać. Jeśli dzięki tobie, to jestem wdzięczny - kładzie mi rękę na ramieniu. - To trudny facet. A twoje małżeństwo to twoja sprawa. Cieszę się, jeśli i mój brat cie uszczęśliwia.
- Dziękuję za kakao. Nie miałam pojęcia, że ci powiedział. - mówię cicho.
- Ale prawda jest taka, że przegiąłem. Louis mówi mi przeważnie o wszystkim. Znamy się od dziecka. Adoptowali nas razem - tłumaczy.
- Rozumiem..
Czyli miałam rację. Są adoptowani. Liam chyba nie. Jest podobny do obydwojga rodziców.
- Tajemnice nie są dobre. To zawsze prowadzi do..
- Sama o tym wiesz - podnosi się. - Ochłonie i się pogodzicie. Wiesz, on jest zestresowany tymi wszystkimi sprawami. Ktoś was chce pogrążyć. Nie chodzi o romans. Mówię ogólnie. - wyjaśnia. - Ktoś się mści.
- Mści za co? - podnoszę na niego wzrok.
- Nie wiem -mówi cicho. - To jedynie moje domysły.
Mężczyzna znika na schodach, a ja biorę w dłonie kubek z ciepłym napojem. Piję słodkośc. Jakoś mi lepiej. Czuję się jak w domu.Przynajmniej przez tą chwilę. Uważam, że Louis nie miał racji, ale jeżeli to pomoże to go przeproszę. Byle było między nami lepiej. Wypijam kakao i odstawiam kubek. Mama Louisa wraca, przynosząc talerz pełen ciast. Stawia go na stole. Posyłam jej uśmiech jednak nie zamierzając się częstować. Wolę nie kusić losu. Nie chcę przytyć. Louis wraca i siada obok. Rozpiął kołnierzyk czarnej koszuli, ale nie zdjął marynarki. Przygląda mi się, kiedy słucham, jak jego ojciec gra na pianinie. To piękne dźwięki wypełniające całe pomieszczenie. Zamykam oczy i skupiam się tylko na nich.
Bardzo mi się podoba ta melodia. Uspokaja. Przestaje po kilkunastu minutach, lecz nie wiem po ilu.
- Chodź - Lou szepcze mi do ucha. - Wracamy kochanie.
Kiwam głową i wstaje. Pani Tomlinson daje mi dużo ciasta dlatego Nialla. Żegnam się z nią dobre dwadzieścia minut.
- I pamiętaj, że zawsze możesz ze mną szczerze porozmawiać. Chciałbym mieć córkę albo wnuczkę. Ty jesteś to i to - uśmiecha się, całując mój policzek.
- Dziękuję za gościnę i za wszystko. Następnym razem liczę na wizytę u nas. - przyciskam do brzucha mocno pojemnik ze słodkościami.
- Na pewno wpadniemy - głaska moje ramię. - Jedzcie ostrożnie.
Auto podjeżdża i Louis otwiera mi drzwi. Wsiadam, a on robi to samo chwilę po mnie.
Zasuwa szybę między kierowcą a nami i ląduję na jego kolanach. Obejmuje mnie ramieniem i całuje w szyję.
- Przepraszam. Powinienem ci powiedzieć. Masz rację, skarbie - mówi pokornie.
- To ja przepraszam. Zareagowałam zbyt przesadnie.
- Możemy o tym zapomnieć? Chcę, aby ten wieczór był udany moja dziewczynko - przesuwa ręką po mojej nodze. Po chwili dłoń znajduje się pod sukienką. Zahacza o bieliznę i wsuwa we mnie kulki. Miał je w ręce.
Spinam się zaskoczona tym. Nie nadążam za nim. Jego zmiany nastroju są ciężkie do zniesienia.
Raz jest zły, raz miły. Na balkonie musiał ochłonąć. Świeże powietrze robi dobrze każdemu. Czuję, że rzecz zostaje wysunięta. Louis, patrząc na mnie wsuwa kulki do moich ust.
- Ssij. Będzie przyjemniej. - wyjaśnia.
Czując jak moje policzki pokrywa czerwień zaczynam badać językiem metalową fakturę. Wolałabym mieć to już tam na dole...Po chwili się tak dzieje.
Zamykam oczy gdy je wkłada. Jednak gdy już tam są nie czuję ich co sprawia że napięcie we mnie opada. Wtedy kiedy mnie bił.. mój tyłek. To było nieziemskie. Na samo wspomnienie mam ochotę prosić go o klapsa. Pamiętam, że przy każdym uderzeniu ocierały się we mnie. Teraz gdy siedzę nic nie czuję. Gdybym chociaż chodziła. To co innego. Prostuję się na jego kolanach i staram skupić się na czymś innym. Może niech je wkłada i wyciąga.. Zawsze toby było coś.
- Byłem dzisiaj bardzo o ciebie zazdrosny - szepcze przesuwając palcem wzdłuż dekoltu. - To nieco za dużo - mówi pociągając za materiał tak, że odrywa stanik. Odgina miseczkę drażniąc pierś.
- Jest elegancka.. - mówię tłumacząc się.
- Jest - zgadza się ze mną. - A więc za dużo pokazywała moim braciom - kontynuuje i to samo robi z drugą piersią.
- Myślę że nie specjalnie się tym interesowali
- Właśnie o tym dyskutowaliśmy ale nie mogłem za bardzo okazywać zazdrości. Nie ładnie Laillen - syczy i bierze do ust lewą brodawkę którą przygryza.
Odchylam głowę do tyłu jecząc z przyjemności. Dopiero później uświadamiam sobie że szyba przecież nie jest dźwiękoszczelna. Mam nadzieję, że Luke..Domyślił się i zgłasza nieco radio.
- Szlak - mówię do siebie i Odpycham mężczyznę bojąc się że nie dam rady się powstrzymać.
- On nie wie. Ma słuchawki w uszach. Uspokoj się - Louis śmieje się z mojej miny.
- Cieszę się że cie to bawi - poprawiam ramiączka chowając swój biust.
- Tak. Bawi mnie to. Czy wyglądam na głupiego nastolatka? Nie chcę być przyłapany, więc nie myśl, że zostanę. Klękaj. Ręce na fotel, kolana przy moich nogach. Łydki oprzesz na miejscu pupy.
Jego ton głosu sprawia że od razu robię co karze. Przez moje ruchy kulki poruszają się więc na moich ustach formuje się uśmiech. Zaczynam być podniecona. Jest mi coraz bardziej gorąco. Opieram ręce, patrząc przez boczną, przyciemnioną szybę. Moja sukienka zostaje zadarta do góry.
Zagryzam wargę starając się spokojnie oddychać.
Mój humor się poprawia. Uderzy. Wiem, że uderzy. Zaciskam mocno palce i nie mogąc już wytrzymać odzywam się.
- No proszę, zrób to wreszcie.
- Co mam zrobić, Laillen? Musisz mi powiedzieć - mruczy pociągając za moją bieliznę.
- Uderz - jęczę.
- Mam cię uderzyć, ponieważ byłaś..
- Nie byłam niegrzeczna -mówię szybko i odwracam głowę urażona.
- Nie o tym mówię - wywraca oczami. - Zbyt pociągająca. -odpowiada za mnie i uderza.
Wzdycham przeciągle. Cudowne uczucie. Upojona pieczeniem i przyjemnością czekam na kolejne zetknięcie się jego dłoni z moją skórą. Gdy robił to pasem, bolało bardziej. Więc tak lepiej. Zgodnie z moimi niemymi prośbami, uderza ręką w mój tylek. Potem znów. I znów. Zaczynam ciężko oddychać.
- Mocniej - sapie czując jak blisko jestem.
Dostaję kolejny raz. Moje majtki są już takie mokre. Wszystko mięśnie spinają się a ja szczytuje z ogromną siłą. Świat na chwile zaczyna wirować. Jest mi tak dobrze.
Uspokajam się dopiero po dłuższym czasie. To było takie dobre. Siadam poprawiając się. Właśnie dojeżdżamy. Ochrona jest, więc Niall także. Przełykam ciężko ślinę doprowadzając się do porządku.
- O której masz zamiar przyjść? - pyta Louis, zapinając koszulę.
- Wiesz że jestem uzależniona od Nialla. - mówię cicho gdy wychodzimy z auta.
Kiwa głową podążając za mną. Spotykam męża w salonie. Bez koszulki ogląda mecz, a Ella przynosi mu butelkę piwa.
- Nie masz nóg? - staję przed blondynem zakładając ręce na piersi.
- Ona ma bardzo ładne - uśmiecha się, biorąc butelkę. - Jak obiadokolacja?
- Dobrze. Widzę że nie specjalnie przeszkadza ci że nie mogłeś tam być.
- Dopiero wróciłem - wyjaśnia. - Odstresowuję się po egzaminie.
~Louis~ 
Wchodzę do biura, gdzie czeka Martin i reszta. Sam włącza komputer. George dalej jest w szpitalu, ale stan jest poprawny. Dam mu premie. I urlop. Korzystam z tego, że Laillen spędza czas ze swoim mężem. Siadam na krześle, czekając.
- Jedno jest pewne. Wczoraj w barze, kiedy "zgubiłem" pana Nialla, rozmawiał on z tą kobietą - Martin podsuwa mi zdjęcia. - Nie zna jej. Po prostu do niego podeszła. Panie Tomlinson czy pan ją zna?
Poprawiam się zdenerwowany i kiwam głową.
- Musimy określić jej dane. Potem wezwiemy policję. Chodzi o to auto i zaatakowanie. To może mieć związek. Kto to jest? - pyta, uważnie na mnie patrząc.
- Moja była... znajoma. Sarah Parker.
- Sam - kiwa na niego głową, a ten wpisuje cos w komputer. Czuję się jak na przesłuchaniu.
- Panowie to zwykła kobieta - odzywam się.
- Być może - zgadza się ze mną. - Jedynie to sprawdzimy. Po to tu pracujemy. Czy ochrona dla pani Tomlinson dalej pozostaje wzmocniona?
- Jak najbardziej - kiwam głową patrząc na zegarek na moim nadgarstku. Trzeba się zbierać.
~Laillen~ 
Jestem naga i związana. Ledwie dotykam palcami podłogi. Ręce mam związane i przymocowane linkami do haków przy ścianie. Ta pozycja zdecydowanie nie jest wygodna. Ramiona zaczynają cierpnąć od mojego ciężaru. Louis przygląda mi się będąc w samych dresach i przyciskiem automatycznie obniża belkę. Stoję stabilniej na pół stopie.
Biorę głębszy oddech mając taką możliwość. Kompletnie nie wiem co teraz zrobi i to powoduje u mnie strach. Tu jest tyle rzeczy do dyspozycji. Może użyć wszystkiego. On wybiera pejcz.
Moje oczy robią się wielkie, a w gardle zasycha. Będzie.. Przecież to będą tortury.
- Nie patrz tak, jakbyś miała tu zaraz zemdleć Laillen - mówi chłodno. - To co trzymam jest miękkie. Owszem, poczujesz ból, ale chyba już zdążyłaś zauważyć, że ból może być przyjemny.
Jest taki bezuczuciowy. Zero współczucia lub wyrozumienia. Mówił o tym, wspominał, a ja na wszystko się zgodziłam. Dlatego teraz tu jestem. Zamykam oczy, gdy wiem, że uderzy. Nie. Najpierw przesuwa pejczem po moim brzuchu. Denerwuje się i czekam, a ból ciągle nie przychodzi.
Czuję uderzenie między udami. Nie mam już w sobie kulek. Zagryzam wargę jeszcze mocniej zaciskając powieki. Po moim ciele przechodzi dreszcz
Nie wiem jak to nazwać. Bólem czy przyjemnością? Moje usta opuszcza ciche westchnienie pomieszane z prośbą.
- Louis..
- Słucham - odpowiada uderzając w piersi.
Odrzucam głowę do tyłu przyjmując kolejną dawkę tego odurzającego uczucia. Nie liczę ile ich jest. Napięta czekam na każde kolejne. W końcu padam na kolana. Jestem odpięta od ściany. Louis wplątuje palce w moje włosy i prowadzi w stronę łóżka. Ręką pokazuje że mam na nie wejść co od razu robię. On w tym czasie wyciąga z szafki cztery pary kajdanek i aż za dobrze wiem co teraz zrobi. Dosłownie dwie minuty później każda moja kończyna jest unieruchomiona przy rogu łóżka.
- Otwórz usta - mówi, przesuwając się do mnie.
Patrzę na niego i powoli rozchylam wargi.
Moje nawiedzone płuca, duch w pościeli
Wiem, że jeśli cię przejrzałam, musisz mnie nawiedzać
Mój grzeszny język, gdzie się znajdzie?
Nie robi tego, co przeszło mi przez myśl. Owszem, w bokserkach siedzi na moim brzuchu, lecz nie przygniata mnie. Wyciąga rękę do stolika obok i bierze przygotowany wcześniej...wibrator. Trochę podobny do prawdziwej męskości. Nawet bardziej niż trochę. Wsuwa go do moich ust, a ja badam językiem wibrator, tak jak wcześniej kulki. Wiem, że ten przedmiot zaraz będzie we mnie. Znów sprawi mi przyjemność. Nie mogę się ruszyć, co jest okropne, gdy Louis zaczyna składać pocałunki na mojej szyi. Wiercę się czując tyle różnych emocji na raz. Metal wbija się w moje kostki i nadgarstki, przy każdym ruchu. Niecierpliwie się coraz bardziej i bardziej.
Lou wyjmuje przedmiot z moich ust, po czym daje mi krótkiego całusa. Och...A ja chciałam więcej. Wibrator wbija się w moje wnętrze i zaczyna pracować, pobudzając, każdą komórkę.
Mój oddech przyspiesza a ciało napina się. To takie cudowne.
- Wolisz to ode mnie? - pyta ostro, łapiąc mój podbródek.
- Nie nigdy - odpowiadam od razu.
Pochyla się i pociąga zębami za moją dolną wargę.
- Chce ciebie - skomlę.
- Jak bardzo chcesz mieć mnie w sobie? - przesuwa ustami po mojej żuchwie.
- Bardzo..
Kręci z dezaprobatom głową. Wyjmuje ze mnie wibrator i rzuca go daleko. Rozpłakałabym się gdyby nie nadzieja że zaraz Louis we mnie wejdzie.  Potrzebuję go. Całego. Może to złe, ale ja nie umiem inaczej.
- Błagam - poruszam biodrami maksymalnie jak tylko mogę.
- Och mała - jęczy, przesuwając rękoma po moich udach.
Czuje każde zetknięcie mojej skóry z jego. Ten prąd który mnie wtedy przechodzi. Zamykam oczy i czekam. Próbuję cierpliwie. Niech już nas połączy...A gdy to robi, jesteśmy jednością. Nie trzeba mi dużo. Kilka mocnych ruchów i czuję ogromne spełnienie. Fala przyjemności za falą. Louis też dochodzi, z moim imieniem na ustach. Opadam bez sił nie mając siły nawet otworzyć oczu. Jestem odpięta. Uwolniona. Spełniona. Zmęczona i utulona do snu w ramionach Louisa.
***
Skomentujcie proszę.